Wólki, tak był zmieniony i pogrążony w sobie, że w progu Sędzina zapytała go, czy nie chory.
Odpowiedział jej westchnieniem tylko i weszli razem do pokojów. Staruszka chciała go prowadzić do męża, ks. Zaręba dał jej znak, że się z nią chce naradzić, wszystko zwiastowało już Sędzinie coś niepomyślnego, ale rozmiarów tego, co ją spotkać miało, wcale się nie dorozumiewała.
— Jak się ma wuj! zapytał proboszcz.
— Chwała Bogu, dobrze, niespokojni tylko jesteśmy o Julianową.
Ksiądz westchnął.
— Julianowa ciężko chora — dodała Sędzina.
— Tak — ale niech wujenka przygotowuje się do czegoś gorszego od choroby — odparł Zaręba.
— Umarła! zawołała staruszka, ręce łamiąc.
Ksiądz wstał, — Możeby życzyć należało jej raczej chrześciańskiej śmierci, niż tego, co się zapowiada...
— Mów, ojcze — przerwała Sędzina.
— Małżeństwo się rozchodzi — rzekł ksiądz poważnie. Należy to Bogu ofiarować. Julian ma słuszne powody do — zerwania z żoną...
To mówiąc, spostrzegł ks. Zaręba, że staruszka blizką była omdlenia, ale natychmiast, przypomnienie męża dodało jej męztwa... Przeżegnała się, wyprostowała, i biorąc go za rękę, dodała.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.