Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mów otwarcie, potrzeba myśleć, jak Jasia do tego przygotować.
— Ksiądz dobył list Juliana i oddał go matce.
Bledniejąc i rumieniąc się, czytała go, a łzy lały się jej po twarzy...
Milczeli oboje...
— Nie możnaby spróbować ich pojednać, odwrócić ten cios, ocalić przynajmniej sławę domu — odezwała się.
Wątpię, aby się to udało — o ile znam Julianową, odparł ks. Zaręba. Nieszczęście to zdawna się przygotowywało.
Szelawska myślała tylko o mężu.
— Nie spieszmyż z uwiadomieniem Jegomości o tem — dodała — oszczędźmy mu boleści, dopóki można się z nią taić — czekajmy... Julian, jestem pewna, zrobi co tylko może, aby zapobiedz skandalowi.
— Zdaje się, iż dziś już późno, odezwał się ks. Zaręba. Potrzeba tylko dopomódz Julianowi, aby ocalił syna i siebie... Niema wątpliwości, że żona majątek swój oddzieli, córki zostawi przy sobie, Julian nawykły do życia na pańskiej stopie będzie się musiał bardzo ograniczyć...
— Pomożemy mu — dodała Sędzina zadumana, lecz naprzód potrzeba znać dokładnie wszystko... co spowodowało katastrofę.
— Otto Bracki — odezwał się ks. Zaręba —