zanie między rodzeństwem od lat wielu znacznie było ostygło, węzły, które chłopców czasu ich młodości ściślej łączyły, były potargane — ale coś jednak pozostać z nich musiało. Wiadomość o nieszczęściu, jakie dotknęło brata, więcej daleko dało się czuć Bronisławowi, niżby był sam przeczuwał i sądził.
Był niespokojny, — zdawało mu się, jakby jemu samemu coś zagrażało, jakby on też w tem miał udział jakiś.
Drugim skutkiem niespodziewanym dla Radcy tej wiadomości było, że mimowoli zaniepokoiła go ona o własną żonę... o szczęście domowe...
Widział Lolę bledniejącą przy opowiadaniu, zmięszaną — bo wszystkie kobiety w takich razach solidarnemi się czują — jakiś chwilowy chłód zapanował pomiędzy małżeństwem; pani Radczyni skrzywiła się, chciała niemal bronić Julianowej, wstrzymała się, zacięła usta, ona i mąż niedowierzająco spojrzeli sobie w oczy. — Koniec końcem Bronisław nie mógł przyjść do siebie, nie umiał sobie wytłumaczyć, że jemu przecież nic nie groziło osobiście, że on tak ślepym nie był, jak Julian, ani żona jego tak płochą.
Przychodziły mu teraz na myśl rozmaite drobne okoliczności, które dawniej wcale uwagi jego nie zwracały. — Trzpiotanie się Loli, jej minki zalotne, poufałe obejście się z doktorem Drożyńskim i inną młodzieżą.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.