Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/6

Ta strona została uwierzytelniona.

tu z wami było, słowa nie masz, ale ja za moją Wólką tęskniłem. Otóż, — jedziemy. Jejmości wnuków będzie żal.
Mecenas zmilczał.
— Kunaszewscy oba nas przeprowadzają, dodał Sędzia wesoło. Mnie się widzi, że komornik jak komornik, ale młody by może nie tak się ochoczo ofiarował za towarzysza, gdyby (inter nos) Justysia mu w oko nie wpadła.
Mecenas się skrzywił nieco.
— Bałamuctwo to, odparł, zwyczajnie młody, ale na tę fantazyę jego nie życzę rachować wiele. Chłopiec majętny, przystojny, z sierotką bez posagu się nie ożeni.
— Ja też ci nie powiadam, żeby się chciał żenić, ale niemniej się koło niej uwija — rzekł stary.
— A Justyna też piętnastu lat niema — przerwał żywiej Mecenas, matka jej tak nie wyda zawczasu.
My tymczasem skorzystamy, śmiał się Sędzia, bo nam Kunaszewscy się w podróży przydadzą.
— Jabym sam rodzicom towarzyszył, wtrącił Mecenas, ale u mnie tyle zawsze interesów, a szczególniej teraz.
— Na to się nie powinieneś skarżyć — dorzucił Sędzia — chwała Bogu...
Kalikst ręką potarł po czole.
— Pracować trzeba! westchnął. Braciom obu,