Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/64

Ta strona została uwierzytelniona.

to Mecenas, że Radca uczuł równie silnie — solidarność familijną, — podał mu rękę...
— Masz słuszność — zawołał — to obowiązek...
Poczciwe to uczucie zbliżyło ich i pojednało więcej jeszcze. Twarze obu się rozjaśniły — odetchnęli swobodniej.
Nieszczęście, które dotknęło Juliana, błogo podziałało na pozostałych braci.
— Jedź więc do Wólki — odezwał się Mecenas żywo — a nie znajdujesz właściwem, abym ja i jako brat i jako prawnik pojechał do Juliana naradzić się, a raczej poradzić mu, gdyż niewątpliwie głowę stracił — a i dawniej nie zawsze nią władał.
— Myśl doskonała — potwierdził Radca — jedź — spełnisz obowiązek...
Podali sobie ręce raz jeszcze...
Gdy w chwilę potem Mecenas wyszedł od Bronisława, tak mu jakoś było lekko na duszy, tak się czuł rad z tego, że z bratem pojednali się, nie potrzebując ani tłumaczyć, ani przepraszać, że prawie był za to wdzięczen Julianowi.
Niezwłocznie potem, wpadłszy do kancelaryi swej, rozporządziwszy na prędce, co miano najpilniej załatwić, zapowiedział, że się musi na dni parę oddalić, i tegoż wieczora posłał po konie pocztowe. Nie wiedział jeszcze, gdzie ma szukać brata, w Chrzanowie, w nowo nabytym majątku,