Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

rzekła zwolna — owszem zdaje się, że ja przy nowem nabyciu utrzymać się nie mogę, miałabym zbyt wiele ciężarów i musiałabym zaciągnąć dług.
Mówiła coraz ciszej, a w miarę jak szła dalej, Bracki się marszczył coraz, chmurzył, i milczący siadł widocznie mocno odpowiedzią niezadowolony.
Widział, że rachuby jego były mylne... przeczuwał zawód, a raz już dostrzegłszy omyłkę, zląkł się, czy jej rozmiary nie mogły urosnąć tak, iż cała jego spekulacya okazałaby się fatalnie chybioną. Nie życzył sobie okazać tego przed Julianową, lecz tak się zasępił, iż ona to uczuć mogła i — spojrzała na niego prawie z pogardą, a przynajmniej z gorzkim wyrzutem.
Siedzieli tak, nie umiejąc na nowo rozmowy rozpocząć.
Na ostatek Bracki się poruszył.
— Mnie się zdaje, rzekł, iż ani ja człowiek niepraktyczny, czego całem życiem dałem dowody, ani ty, kochana Heleno, bez porady kompetentnego człowieka nicbyśmy w tych rzeczach nie powinni rozstrzygać. Należy kogoś wezwać.
— Myślałam o tem, poślę dziś po Wicherkiewicza — odparła pani — ale jestem przekonaną, że on mi nie poradzi inaczej, jak ja sama. Obarczać się interesami, gdy ja potrzebuję spoczynku, byłoby niebezpiecznem...
Niech pan Julian, jeżeli potrafi, bierze nowe nabycie, byle to, co mojego na tem jest, zapłacił.