siebie pani Julianowa, żądając jak najprędszego przybycia.
Do miasta było mil trzy, i list tegoż wieczora mógł być wręczony... Około dziesiątej nazajutrz posłaniec powrócił z odpowiedzią oznajmującą, iż Wicherkiewicz przyjedzie około południa.
Oczekiwała na niego gospodyni z żywą niecierpliwością, nie wiedząc o tem, że Bracki również niespokojny, wprost z Chrzanowa razem z jej listem prawie zjawił się u Wicherkiewicza.
Prawnik go nie lubił, znał go doskonale, wstręt w nim obudzał ten marnotrawca, zarozumialec i spekulator bez sumienia — nic nie szanujący... Historya państwa Julianowstwa oburzała go — przypisywał słusznie całą winę Brackiemu. Gdy mu o nim oznajmiono, Wicherkiewicz zrazu namyślał się, czy go przyjmie, — zdało mu się, że nie może odmówić rozmowy.
Z nadskakującą grzecznością zaprezentował mu się zręczny Otto, któremu na wymowie w potrzebie nie zbywało.
— Szanowny Mecenasie, rzekł, witając go — przychodzę do Was, jak do spowiednika z całem zaufaniem...
Wiesz już i domyślasz się o co idzie...
Ta nieszczęśliwa pani Julianowa...
Wicherkiewicz się marszczył.
— Mów pan dobrodziej o sobie — przerwał — o sobie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.