Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niema nadziei przywrócenia zgody? spytał Sędzia.
— Zdaje się, że — nie... Julianowa jest winną, mówiła Sędzina — ja oddawna nie byłam z niej kontenta, ale mąż zaślepiony nie chciał nic widzieć...
— Cóż się stało? Jest tam kto trzeci? szepnął Sędzia.
Chwilę wahała się z odpowiedzią Szelawska.
— Otto Bracki — rzekła po cichu.
Szelawski nic już nie odpowiedział.
Pozostał jakby odrętwiały w swoim pokoju, i na obiad nie wyszedł, a nie jadł nic, oprócz kilku łyżek rosołu...
Wkrótce po obiedzie, turkot się dał słyszeć — Sędzina już była przy mężu, — ks. Zaręba wprowadzał bladego Juliana, Bronisława i Mecenasa.
O ile najstarszy z nich słabym się wydawał i przybitym, — drudzy starali się mężnie i rezolutnie okazać... Sędzia ręce rozpostarł do uścisku, zobaczywszy Juliana, i łzy mu się polały.
— Kochany wuju — przemówił ksiądz naprzód — Bogu ofiaruj to, co nas spotyka — męztwa!
— Mów — odezwał się stary, zwracając do Juliana, który stał przed nim pomięszany i drżący, — mów wszystko.
Biedny Julian potrzebował chwili namysłu, nim mógł swe opowiadanie rozpocząć. Nie będziemy