Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

go powtarzali. Sędziemu twarz zapłonęła gniewem i sromem słuchając.
Nastąpiło milczenie, stary dumał z oczyma w stół wlepionemi.
— Jesteś winien — odezwał się po przestanku — tem, że byłeś słabym. Kobiety postępowanie spada zawsze na męża... Zgrzeszyłeś zbytnią powolnością, nieopatrznością, lekkomyślnością... dziś rzeczy zaszły tak daleko, iż już się naprawić nie dadzą. Rozstaniecie się więc... Co za cios dla twoich córek, dla dzieci!
Zakrył sobie oczy staruszek.
Julian począł się tłumaczyć i uniewinniać słabo... Bronisław i Mecenas milczeli, ks. Zaręba łagodził jak mógł wrażenia...
W tem Mecenas, chcąc odwrócić rozmowę na mniej, jak mu się zdawało, drażliwy przedmiot, wtrącił o podziale majątku i wynikłych ztąd zawikłaniach, na które radzić należało, ale ojciec mu przerwał.
— Mój Kalikście, czem tu są straty majątkowe obok znaczenia moralnego tego faktu, że po kilkunastu latach pożycia małżeństwo się rozejść musi, a ludzie wytykać będą palcami tego, który się stał powodem zerwania, i kobieta na czci swej jest zgubiona!
Nic nikt na to odpowiedzieć nie umiał.
Potrzeba było znowu długiego czasu, nim — ostygli nieco, i Julian począł opowiadać o tem,