Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 02.djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

Szelawska niecierpliwa próbowała wstać — okazało się to niemożliwem. Wysilała się na chodzenie, ale w końcu wracała do łóżka. Justysia znajdowała ją zmienioną, strwożoną o siebie.
Mówiła ciągle przed nią o śmierci.
Nie obawiała się jej — ale powtarzała Justysi.
— Kto koło Jegomości będzie chodził i o wszystkiem pamiętał, jeżeli mnie nie stanie?
Domagała się od niej uroczystego przyrzeczenia, że — jeśliby ją Pan Bóg powołał — nie opuści starego, i pozostanie przy nim. W tej myśli powtarzała jej, co czynić miała, jak w pewnych danych razach postępować.
Całymi dniami prawie o tem tylko między niemi była mowa.
Frycz chodził bardzo posępny... Nareszcie jednego dnia przywiózł z sobą, niby przypadkiem na drodze złapanego młodszego kolegę. Było to widocznie zamaskowane konsylium.
Sędzia, który w początkach nie przywiązywał wielkiego znaczenia do niedyspozycyi staruszki — zaczynał się też trwożyć. W istocie w oczach Sędzina gasnęła z rezygnacyą, a gdy mąż przychodził z wesołością na twarzy, z żarcikami, — ale wszyscy to widzieli.
Pierwszemu ks. Zarębie objawił doktór, że nie widzi sposobu utrzymania jej przy życiu.
— Siły się wyczerpały — rzekł, zgaśnie spokojnie, jak lampka, która się dopaliła. Na to w me-