Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/102

Ta strona została uwierzytelniona.

w ów tłum gęsty, znaleźli starych druhów i na uboczu się trzymali.
Erazm, wystrojony pięknie i świeżo, choć nie modnie, wszystkich panien ściągnął oczy, tak był urodziwy, zręczny i postawny. Coś szlachetnego, rycerskiego biło z jego oczów i czoła.
Panny, które go nie znały, dopytywały jedne drugich: co to za jegomość, zkąd i jak się zowie?
Jejmoście się też interesowały nim, i mężczyźni nawet chwalili pięknego młodzieńca.
— Żeby-to, mosanie, po husarsku go ubrać, tygrysią skórę mu przez plecy przerzucić, na konia go wsadzić — klękajcie narody, co za wojak — choć malować! — wołał Sopoiko.
Panna Leonilla, chociaż na pierwszym wstępie otoczono ją hołdami, choć Niemcy jej nie odstępowali, choć mogła tym swoim tryumfem być dumną i zaspokojoną — przez dziwną jakąś fantazyę niepojętą, ledwie wszedłszy na sale, poczęła zaraz oczkami szukać tego nieznośnego — wroga. A trafiło się tak, że p. Erazm rozmawiając z młodym Jagminem, stał, gdyby na okaz, ręka w bok, głowa do góry, wąsik podkręcony, z uśmieszkiem na ustach, jak młody dębczak giętki a krzepki: miło nań było popatrzeć.
Nienawidziła go panna sędzianka: miała jeszcze świeżą urazę, że ją podpatrzył ugrzęzła na błocie: jednak spojrzawszy nań, w myśli porównawszy go