Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/104

Ta strona została uwierzytelniona.

Panna Leonilla patrzała na upartego, wyzywająco, jakby chciała mu powiedzieć:
— Widzisz aspan, że sobie z tego żartuję, iżeś mnie widział siedzącą w błocie. Nic mi nie jest.
Erazm zdawał się mówić oczyma:
— Nie mam do waćpanny żadnej pretensyi za ojca. Nie gniewaj się na mnie.
Gdy naostatek panna, widząc, że nie zmusi kawalera do odwrotu, wejrzenie ku Niemcom skierowała, zostało jej wrażenie to, że p. Erazm chyba był bardzo chytrym człowiekiem, bo udawał niewiniątko.
W dziesięć minut potem wcale niepotrzebnie czyniła p. Leonilla po dziecinnemu próbę. Chciała się przekonać: czy ten zuchwalec na nią patrzy, strzeliła w bok — osobliwsza rzecz, spotkała jego oczy chciwie skierowane ku sobie, i conajprędzej pierzchnęła, spuszczając wzrok na rogówkę, na której poprawiać zaczęła fontazie.
I na tem się przed wieczorem skończyło.
Strukczaszyca posadzono tak misternie, po tej samej stronie stołu co sędziego, zasłoniwszy Czemeryńskiego ogromnym brzuchem p. Wisłoucha, iż ani się widzieć, ani o sobie wiedzieć nie mogli. Pan Erazm z młodemi zasiadł w drugim pokoju. Lecz, co komu przeznaczono na utrapienie, to go nigdy nie minie. Przeze drzwi na prost niego siedziała z p. St. Aubin p. Leonilla, i nie mógł głowy pod-