Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/111

Ta strona została uwierzytelniona.

której się wydawał zawsze bardzo pięknym mężczyzną, teraz się jeszcze zdał przystojniejszym.
— Byłeś pan w Paryżu? — zapytała naiwnie.
— Dotąd nie — rzekł Erazm, chociaż ciekawy-bym był go zobaczyć.
— Spodziewam się — Vous n’ étes pas degouté! a ja chciałabym do niego powrócić.
— Pani już dawno bawi w naszym kraju?
— Nie liczę lat, ale mi się wiekami wydały.
— To niepochlebnie dla nas, a szczególnie dla domu, w którym pani zostaje.
Pochwycona tak Francuzka, zagryzła usta, zerknęła ku przodem idącej pannie, czy jej nie usłyszała, i odpowiedziała z innej beczki.
A propos: pan wszak jesteś synem naszego najbliższego sąsiada? Dlaczego się panowie zabijacie i kłócicie?
— Ja, nie — odparł Erazm.
— A ojciec pański?
— To do mnie nie należy.
— To-bo okrutnie rzecz nudna, taka zwada sąsiedzka?
— Nie przeczę.
— I pan-byś jej zaniechał?
— Pani — ja zależę od ojca, a to, co on czyni, do mojego sądu nie należy.
Francuzka spojrzała uważnie, i dała znak głową, że go zrozumiała. W tem nareszcie odbito, i pan