Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/113

Ta strona została uwierzytelniona.

żem ja mu rękę podała w tańcu! Szarpnęłam ją i wyrwałam natychmiast, — mówiła sędzianka.
Pani St. Aubin się uśmiechnęła.
Nachyliła się do uszka różowego panny i poczęła w nie żywo sypać coś bardzo tajemniczego.
Sędzianka się zarumieniła, ramionami kilka razy wzruszyła pogardliwie; oburzała się niby, ale wśród tej rozmowy powiodła po sali oczyma, spotkała natrętny wzrok syna p. Strukczaszyca, odwróciła się, dając mu poczuć, że na nią patrzeć nie powinien, i — na tem się skończyło.
Odchodzącej Francuzka szepnęła:
— Myśl sobie jak chcesz, ale codo mnie, słowo daję, niéma tu ani jednego, któregoby przy nim można postawić — gdyby się tylko przebrał po francuzku!
Tymczasem już „Mazowieckiego“ grano i pary się ustawiały. Baron, któremu wpadła w oko sędzianka, choć w tym tańcu nie był biegłym, ufając temu że barbarzyńskich skoków wnet się nauczy, zaprosił ją. Odmówić nie mogła. W drugim końcu sali, Erazm, nie myśląc tańcować, szedł spokojnie, gdy ładniuchna pani Wiśniewska, znowu mu białe pokazała ząbki i sama mu rączkę podała.
— Jak Boga kocham, chodź pan zemną, tancerza nie mam!
Jak tu takiej ślicznej paniusi odmówić było można, mając lat dwadzieścia?