Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/124

Ta strona została uwierzytelniona.

prosi o kommissyą i dukt nowy. I tak z roku na rok za gardło mnie dusi.
Myśli, że mnie zmoże i że ja wkońcu pójdę do kompromisu, a sąd polubowny, jak to jego obyczaj, krakowskim targiem na pół, przyzna mu choć połowę jego rabunku. Otóż nie! nie — i nie!
Na rękę było przybycie Kaczora sędziemu, gdyż, co mu się często przytrafiało, potrzebował pieniędzy. Była to delikatna materya. W podobnych razach Kaczor sub rosa mając sobie powierzonem, iż chwilowo Czemeryńskiemu gotówki brakło, jechał, sznurkował i szlachcica wynajdywał, który sam o lokatę prosił. Operacya odbywała się tak, że honor domu salwowano. Z początku sędzia wzdrygał się brać pieniądze.
— A po co mnie to? ciężar? prowizya duża! Dajcie mi pokój.
Kłaniał się szlachcic, rozmawiano i sędzia, niby zmuszony, przez miłosierdzie zgarniał dukaty i talary.
— Słuchaj-no, Kaczor, komorniku kochany — rzekł mu po obiedzie sędzia. — Hm!
I nie mówiąc więcej, pokazał na dłoni jak się odbywało liczenie pieniędzy. — Hm?
— A wiele? — zapytał komornik.
Sędzia, uśmiechając się, rozszerzył palców pięć: miało to oznaczać pięćset czerwonych złotych.