Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/125

Ta strona została uwierzytelniona.

Komornik potarł czuprynę; Czemeryński go poklepał po ramieniu.
— Ja ciebie znam! tyś sprawny! — rzekł śmiejąc się. I szepnął mu coś do ucha. — Kaczor się do kolan pokłonił.
Była to właśnie owa pora kontraktowa, gdy mnóstwo ludzi na pieniądze poluje, więc nie łatwo ich gdzie dostać; wszelako spodziewał się komornik — przy pomocy Bożej! — bo był bardzo pobożny.
Przed wieczorem wyruszył z Łopatycz.
Po drodze mu wypadał Sierhin; zmierzchało się już. Zdala dwór, w którym się tęgo z kominów kurzyło, oświecony, był tak jakoś zaciszny, wygodny, aż się zajechać chciało. Czemuż nie?
— Nawracaj do Sierhina! — odezwał się komornik do chłopca i począł: — Pod twoją obronę.....
Modlitewka była na intencyę, ażeby mu się w tym domu powiodło.
Właśnie, p. Erazma wysławszy do Lublina, nie tak dla interesów jak dla rozrywki, Strukczaszyc z siostrą Blandyną nudził się trochę. Zimą spory z Łopatyczami przycichały zwyczajnie, chyba w lesie się co przytrafiło. Zobaczywszy przyjeżdżającego Kaczora, którego poznał przez okno Strukczaszyc, uradował mu się — otworzył drzwi i huknął:
— Konie do stajni!
W zachowaniu się komornika u dwu sąsiadów,