Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/128

Ta strona została uwierzytelniona.

było, że walczył z sobą, że się wahał i że myśl jakaś go żywo zajmowała. Nagle stanął.
— Słuchaj ty mnie uważnie.
— A i owszem.
— Widzisz, to tak jest — jam weredyk — mówił Strukczaszyc urywanemi frazesami. Ty jesteś biedny, dosyć mi sprzyjasz.
— O!
— Nie przerywaj! Dosyć mi sprzyjasz, ale ze strachu na dwóch stołkach siedzisz. Nie przerywaj. Ja cię mogę dźwignąć — ale —
Palec położył na ustach, a komornik w zapale obie ręce długie i kościste do piersi przycisnął.
— Rób mnie interesa, nie im, nie tym łajdakom, nie temu czarnawczyckiemu mieszczuchowi, co się dmie darmo.
Komornik wciąż jeszcze ręce cisnął do piersi, na znak szczerości afektu.
— Nikt na świecie wiedzieć o tem nie będzie — dodał Strukczaszyc. Poszli razem do okna.
Hojski pocichu, ale szybko począł coś szeptać, wygadał co miał, trzymając za guzik komornika, i, skończywszy, oddalił się ku kominowi.
Kaczor jak wmurowany stał długo przy oknie. Nie mówili nic.
— Chcesz — dobrze — dorzucił Strukczaszyc — nie — to nie.
— Ale chcę! chcę! — wybuchnął zbliżając się ko-