Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/148

Ta strona została uwierzytelniona.

ryński w passyi. — Szerepetka jakiś! mnie. — Wiesz ty coś za jeden, a co ja!
I w piersi się stuknął kułakiem.
Strukczaszyc śmiał się drwiąco.
— Coś ty za jeden, to ja wiem! hę. Hojscy kniaziami tu byli, gdy twój pradziadek jeszcze w Czarnawczycach obwarzanki przedawał!
Posłyszawszy to horrendum, sędzia zrobił się czerwony, siny, o mało go nie zabiła apoplexya; rzucił się cały. W tem jakoś na krzyż spojrzał i to go pohamowało. Zabełkotał tylko:
— Grabieżcy! rozbójniki, napastniki!
— A wy co? — odparł, niechcąc pozostać dłużnym, Strukczaszyc. — Dmiecie się jak pęcherze, państwo w głowie a dziury w kieszeni! Fanaberye! wielki mi pan! fiu! fiu!
Czemeryński do takiej był doprowadzony passyi, iż kontenans zupełnie straciwszy, kij, który trzymał w ręce, do góry podniósł.
W tej-że chwili Strukczaszyc, pilnie go mający na oku, sękatą pałką, machnął w powietrzu.
Lecz nie ruszyli kroku, stali jak wryci.
— Ty! ty! jakiś! — bełkotał sędzia.
— Cóż ty mi kijem będziesz wywijał? — odezwał się Strukczaszyc — chłopska natura się odzywa; radby się bić na kije. A no! ja-bo na ciebie mam dawno apetyt. Jeżeli nie jesteś tchórz, to i owszem,