Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/149

Ta strona została uwierzytelniona.

owszem, przyjdź tu jutro wieczorkiem, albo o brzasku z szerpetyną sprobujemy się po szlachecku.
Aleś tchórz!
— Słyszysz ty! — wyrwał się Czemeryński — milcz! Choć nie jesteś mi równym — tak mi pomóż Boże, stanę z szablą i uszy ci poobcinam. — Stanę.
— Kiedy? — podchwycił Strukczaszyc — służę! z miłą chęcią? Kiedy?
— Jutro wieczorem o tej porze! — zawołał Czemeryński.
— Zgoda! śliczności! — rzekł, kij spuszczając Strukczaszyc, ale słuchaj-no, ty żółtobrzuchu — ja ci nie wierzę. Ty mi tu ciżbę naprowadzisz, w tobie chłopska czy mieszczańska natura... sam z szablą nie zechcesz się stawić. — Zaraz ci będzie dworu potrzeba.
— Milcz, nie bluzgaj! mówię milcz! — zakrzyczał Czemeryński. — Rozprawiemy się.
— Na cztery oczy?
— Na cztery.
— Patrzaj-że — dodał wskazując na figurę Strukczaszyc — Oto wizerunek Zbawiciela, który nas sądzić będzie: biorę go na świadka tego, coś rzekł. Kto zdradzi, tego niech prawica Boża ukarze!
Czemeryński podniósł tylko oczy zaczerwienione ku krzyżowi i nie rzekł słowa.
— No — a teraz dobranoc waszeci — dodał szy-