Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/166

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic nie wiem, jaśnie panie.
— Pięknych mi naraiłeś kapitalistów — patrzaj-że, Dziechciński upomina się, Sroczyński żąda zwrotu. Terajewicz, Wakulski, Wróbel, Pacyna.....
Komornik się pochwyci! za głowę.
— Nie może być! — krzyknął.
— Co nie może być! Oto ich listy! Czarno na białem! Spisek jakiś, czy co? Razem się spiknęli na mnie. Niéma na świecie człowieka, któryby temu podołał. Nawet skarb królewski żąda w takich razach prolongaty.
Kaczor stał pogrążony w myślach i przybity, niewiniątko udając wcale dobrze.
— Ja wiem, proszę jaśnie wielmożnego sędziego — rzekł — ja wiem co to jest.
— Cóż to jest?
— Sapiehowie potrzebują pieniędzy, — kodeńscy; rozesłali między szlachtę, obiecując ośm prowizyi — wszyscy ściągają!
Czemeryński się przeszedł po pokoju.
— To lichwa! — rzekł — ale necessitas frangit legem — jedź waćpan po tych ludziach chciwych a bez sumienia, powiedz, że ośm dam. Kaczor ręką jakoś i palcami kręcił dziwnie.
— Kiedy oni pewnie poprzyrzekali już — bąknął.
— Niech się wytłómaczą! — odparł Czemeryński. Ja pieniędzy teraz tak nagle nie dostanę, a kiedy Sapiehom o nie trudno, cóż mnie? Mennicy u sie-