Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/188

Ta strona została uwierzytelniona.

Erazm nie odpowiedział na pytanie; szedł jak winowajca na stracenie.
— Coś mi to tak wygląda — zakończyła ciotka — jakby nieczysta sprawa. Ty wiesz, że ja ciebie kocham jakby własne dziecko — no, to ci powiedzieć muszę z góry, jeżeli, uchowaj Panie Boże, mężatka, znać ani wiedzieć o tem nie chcę.
Uśmiech Erazma uspokoił ciotkę.
— No — jeżeli niezamężna, dodała, to choćby i uboga była — ojciec się da nakłonić. Spojrzała na siostrzeńca, który znowu dziwnie się jakoś uśmiechnął.
— Rób-że sobie co chcesz, kiedy z ciebie nic wyciągnąć nie można. Chyba chłopka! a no one rękawiczek nie noszą, bo juści nie żydówka.
To uparte odgadywanie pobudziło do pustego śmiechu p. Erazma, aż ciotka się w końcu pogniewała trochę.
— Nie masz we mnie zaufania! — rzekła ostro — wola twoja; ale pamiętaj, że gdy mnie potem potrzebować będziesz, ja od wszystkiego ręce umyję.
Już stali pod furtką ogrodową — Erazm pochwycił rękę ciotki i pocałował ją.
— No, to powiem cioci wszystko, — odezwał się, ale proszę mi dać najświętsze słowo, że w żadnym razie, ciotka mnie przed ojcem nie wyda.
Panna Blandyna oburzyła się na samo posądzenie o zdradę. Erazm zbliżył się, i jakby przed spo-