Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/195

Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem p. St. Aubin, trzymając Erazma, szeptała mu do ucha:
— Nie powinieneś jej czynić nieszczęśliwą — wołała — ona nie wyżyje bez wiadomości! Ona się może rozchorować! Mówmy i radźmy, dopóki pora.
Narady zaczęły się tak nieporządne jakoś, przerywane, coraz-to nowemi, nowo-poddawanemi myślami mącone, że z pół godziny upłynęło — a nic nie uradzono.
Nikomu się zwierzyć nie było podobna. Erazm więc spytał nareszcie: czy może się zwierzyć przywiązanej do siebie cioci Blandynie i jej użyć wrazie, gdyby mu się oddalić kazano? Panna Strukczaszanka, nieobudzając podejrzeń żadnych, mogła się spotkać w potrzebie z p. St. Aubin na probostwie u ks. Dagiela.
Z początku zaprotestowano przeciwko cioci, obawiano się jej; ale na ostatku, p. St. Aubin, dla której intryżka każda była nader miłem zajęciem, pierwsza się zgodziła na nią — a Leonilla już nie protestowała.
Ponieważ czas jakoś nieznacznie upłynął wśród tych użaleń, zapewnień i narad, oddalić i rozejść się było potrzeba, w ostatniej chwili ponowiono przysięgi, a Erazm dodał, że dopóki coś nadzwyczajnego na przeszkodzie nie stanie, do kamienia będzie przychodził. Umówiono się o znaki na ko-