Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/204

Ta strona została uwierzytelniona.

ciosem bolesnym. Panna Blandyna, uczuwszy to, przerwała bratu.
— Dałbyś asindziej pokój! Cóż to znowu! Z kobiet nieszczęśliwych szydzić! To się nie godzi! Słowo daję, to-bo się nie godzi. Możesz sobie z sędzią robić co się podoba, a co ci kobiety winne?
— Hę? — odwrócił się Strukczaszyc — acanna bierzesz ich stronę? To mi się podoba! — Co winne kobiety? A, winne, winne. Gdyby nie ich fąfry, elegancye, stroje, francuszczyzna, duma, pycha, sędzia-by nie popadł w długi. Sędzina sama stara gęś — a sędzianka — te nie wiem jak nazwać!
Kaczor się śmiał; Erazm, przestawszy jeść, siedział z rękami założonemi na piersiach, jak na mękach. Odezwać mu się słowa nie było wolno. Wtem komornik, który lubił pryncypałowi bębenka podbijać, a nie domyślał się jaką innym przykrość uczyni, — odezwał się swym piskliwym, chropawym i fałszywym głosikiem:
— Co-to p. Strukczaszyc dobrodziej mówi o pannie sędziance, tylko z tego, że ją w kościele może widywał wypompowaną i wyfiokowaną; a no mnie o nią spytać trzeba, co w tym domu bywam.
Strukczaszyc, uradowany, powołał go oczyma do mówienia. Nie widział komornik jak Erazm cisnął nań wejrzenie zabójcze.
— W Łopatyczach przed p. Leonillą na palcach wszystko chodzić musi — mówił komornik — ona