Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/215

Ta strona została uwierzytelniona.

pań, — zwijała się, krzyczała, wymijała, wchodziła i schodziła po wschodach i galeryach, nieszczędząc głosu i niezniżając go przez poszanowanie dla samej pani.
Kiedyniekiedy, gdy gwar dochodził do tego stopnia, iż się można było spodziewać wzięcia do boju, z jednego okna na pierwszem piętrze, wysuwała się głowa szpakowata i silna ręka z bizunem — ochrypły głos nakazywał milczenie, popierając rozkaz żywym wizerunkiem następstw, jakie mogło ściągnąć nieposłuszeństwo. Wówczas rozpierzchały się tłumy i szły po kątach kończyć spór publicznie rozpoczęty.
Z wielkiej ilości osób, otaczających p. Kasztelanową, można było wnosić, że musiała prowadzić życie bardzo czynne; jakoż ruch około niej był wielki, ale podobny do jakiegoś wirowania błędnego satelitów, które ni świecą ni grzeją. Kasztelanowa zdawna była nawykła do wielkiego dworu, choć połowy jego nie znała, miałaby się za najnieszczęśliwszą, gdyby jej go zabrakło. W rzeczywistości dwór ten próżniaczy nie jej służył, ale tym, co niby jej posługiwali. Panna starsza rezydentka, nierobiąc sama nic, wyręczała się, młodszą, ta — dziewczyną ze wsi, a ta naostatek stróżką. Jeśli zaś stróżka miała przyjaciół w stróżach, robota schodziła na nich.
Z mnogiego tego dworu nikt prawie nic nie ro-