Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/250

Ta strona została uwierzytelniona.

konkurrenta, bo ja, jak królowa Wanda w piosence, za Niemca nigdy nie pójdę.
Czemeryński prychnął.
— Dlaczego? — zapytał — a podkomorzanka?
— Ja — odparła Leonilla — mam swoje przywidzenia i kaprysy, to trudno. Prawda, że tatko nie jada cielęciny? no — ja tak samo Niemców nie lubię. Rozśmiała się dziwnie, wstała i wyszła. Czemeryński siedział jak przybity.
Pan Vogt właśnie dlatego może, iż panna go z góry traktowała i okazała się tak dumną, może też, że w istocie piękną była, nawet z tą swą dumą i chmurą na czole — wyszedł nią zachwycony, uścisnął Podkomorzego i oświadczył z zapałem nadzwyczajnym, iż nigdy w życiu tak pięknej i dystyngowanej osoby nie widział.
Pani St. Aubin pocichu odebrała instrukcye. Gdy wieczorem znalazły się same, zaczęła od pochwał p. Vogta.
— Trzeba mu oddać sprawiedliwość — rzekła — ma wiele fizyognomii, prezentuje się po dworsku i cale jest do rzeczy!
— Ty go chwalisz? — spytała marszcząca się samowolna zawsze sędzianka.
— Zmusza mnie do tego miłość prawdy. Znajduję go bardzo przystojnym.
Z założonemi na piersiach rękoma wysłuchała