Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/254

Ta strona została uwierzytelniona.

żono tak, że się samnasam został z Leonillą. Panna może się nawet domyślała czegoś, nie skarżyła się jednak i nie uciekała.
— Moje ty najdroższe dziecko — począł ściskając ją ojciec, ty wiesz jak ja cię kocham, jak twojego szczęścia pragnę?
— Wiem, mój drogi tatku! — no o cóż to idzie, bo coś bardzo poczynasz seryo!
— Sprawa też seryo — rzekł sędzia: — Wiesz co mnie zdrowia i życia kosztują ci Hojscy — zbójcy i ujadacze. Strukczaszyc mi na karku siedzi, grożąc zabraniem trzech wiosek. Pieniędzy nie mam; on długi nabywa: wypędzi mnie z torbami.
Leonilla słuchała, nieokazując wzruszenia.
— Ty jedna, poczciwe moje dobre, kochane dziecię, ocalić mnie możesz!
— Ja? — szepnęła cicho córka.
— No — ty — ty — rzekł śpiesznie Czemeryński. — P. Lejtnant Vogt oświadcza się natarczywie o rękę twoją, gotów oczyścić majątek. Szaleje, kocha cię.
— A ja go cierpieć nie mogę — odezwała się Leonilla.
Odpowiedź była tak straszliwie stanowczą, że Czemeryński ręce załamał.
— Ja go cierpieć nie mogę! — powtórzyła. — Więc, czy tatko woli mnie stracić czy dwie wioski?
Pytanie to usłyszawszy, osłupiał sędzia.