Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/26

Ta strona została uwierzytelniona.

go zbył milczeniem, lecz konieckońców przynieść ją kazano na przeciwek do izby stołowej.
Wzburzony jeszcze Hojski jeść nie chciał, napił się wódki, chlebem zakąsił i nie tknął nic więcej. Strukczaszanka zjadła trochę kaszki na mleku i chciała nią nakarmić chorego, ale ten się dopomniał mięsa i na łóżku je zjadł z apetytem.
Po wieczerzy zwykle Strukczaszyc, chodząc po izbie jadalnej i bawialni, odmawiał pacierze. I tego dnia nie opuścił ich, lecz kończyły się one regularnie najpóźniej o jedenastej godzinie, poczem wołał chłopca, kazał sobie buty ściągać i szedł na spoczynek.
Tego dnia już blizko było dwunastej, a nieśpiąca panna Blandyna, która dla odmiany kompres nad drzemiącym siostrzeńcem czuwała, słyszała jeszcze brata chodzącego ciągle po pokojach.
Deszcz i burza już były zupełnie ustały, na podwórzu zaczynało się wyjaśniać i czarne tylko, porwane obłoki za chmurą uciekały na lasy; Strukczaszyc wyglądał oknami, wychodził na ganek, a spać się nie kładł.
Niecierpliwiło to siostrę, a choć wiedziała, że ze Strukczaszycem, gdy co wziął do serca, niepodobna było wygrać sprawy, postanowiła choć spróbować namówienia go do spoczynku.
Wyszła więc.