Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/260

Ta strona została uwierzytelniona.

wił w dużej stajni, otworzył mu drugi pokój, dbał o jego wygódki — i zmienił się, w najniższego sługę.
Cały dwór Kasztelanowej, który Erazm hojnemi dostatkami sobie ujmował, przepadał za nim.
W wiecznych ambarasach ze swą korrespondencyą, interesami, wizytami, pani domu ośmielała się czasem Erazma prosić o pomoc, z którą on przychodził wesoło, ochoczo, zabawiając staruszkę i z nadzwyczajnym pośpiechem expedyując to, nad czem jejmość całe dnie trawiła.
Nie nadużywano go jednak, bo wszyscy to czuli, że młodzieniec potrzebował powietrza, rozrywki, i swobody: Erazm więc bujał sobie po Wilnie, a że u Jezuitów natrafił na dwóch patrów, których tu przeniesiono z Lublina, chadzał do Collegium i tam z dojrzalszą młodzieżą pozawiązywał stosunki. Z nią na Pohulankę, do Zakrętu, na Antokol, w okolicę pięknego Wilna robiły się wycieczki.
Erazm nie dręczył się swoją miłością, bo był pewnym i serca sędzianki i swojego.
— Jak Bóg Bogiem, moją być musi — powtarzał.
Korrespondencja przez ciocię Blandynę nawet z Warszawy szła, choć spóźniona, nieco szczęśliwie. Odebrawszy list, Erazm go naprzód wycałował, potem czytał i pożerał, odczytywał i na sercu nosił. Miłośne pisma, dopóki trwa to uczucie, są