Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/262

Ta strona została uwierzytelniona.

(Policya w domu Kasztelanowej, przez niewiasty utrzymywana, była doskonałą.)
— Może od ojca? — dodała stryjenka.
— Nie — rzekł krótko Erazm.
— No, to mi się przyznaj — nalegała jejmość. — Co będziesz przedemną tajemnice czynił! Już że to sercowe sprawy, — ręczę. Mogłabym ci dopomódz, słowo daję. Jak widzisz, stara jestem, ale mam litość nad stale się kochającymi.
— Stryjenka dobrodziejka, gdyby nawet chciała i była tak łaskawą, dopomódz mi nie może.
— A to dla czego?
— Ojca nic nie potrafi zmienić, a — ojciec będzie przeciwnym, — rzekł, uśmiechając się Erazm.
— Mów-bo mi od A do Z, mów wszystko, cóż to jest! — zawołała Kasztelanowa — już, choć widzisz jak jestem zajęta, ale wysłucham do końca. Mów!
Zaczęła nalegać stryjenka. Erazm pomyślał — i zwierzył się jej ze wszystkiego.
P. Ostrogrodzka z podedrzwi tylko podsłuchiwała.
Dla staruszki ten romans, ta sielanka wpleciona do dramatu waśni sąsiedzkiej — urok miała nadzwyczajny. Słuchała, pytała, uśmiechała się i nasycić się nie mogła.
Z piersi Erazma, gdy mówił, ziało uczucie tak gorące, że Kasztelanowa czuła się niem odżywioną, odmłodzoną, przejętą.