Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/265

Ta strona została uwierzytelniona.

Strukczaszyc się oparł; ciocia stała przy swojem.
— A ręczę, że z gębą napuchłą powrócisz — dokończył Hojski — ja nie bronię robić głupstwa, ale panu Bogu fluksya aśińdzki, ba, i nabożeństwo to, nie na wiele się przydadzą.
Kazano zaprządz do bryczki — i ciocia pojechała. W istocie kazała furmanowi stanąć przed bramą kościołka, weszła do niego, wyśliznęła się furtką boczną i — bryczka stała tu, choć już było dawno po nieszporach, niemogąc się doczekać p. Blandyny.
Ciocia tymczasem w małej izdebce w karczmie odbywała jakąś konferencyę, z kimś niewiadomym, świeżo tu przybyłym. Słychać było czasem wybuchający jej głosik, który natychmiast przycichał, i jakby płacz i szybką mowę męzką, a gdy mrokiem wyszła panna Blandyna szukać bryczki, chwiała się na nogach. — Powróciwszy do Sierhina, dostała burę ogromną od brata i poszła się skryć do swojego pokoju. Strukczaszyc tryumfował, gdyż fluksya tak się zwiększyła, że ciocia na wieczerzę wyjść nie mogła i w łóżko się położyła. Minęło dni kilka spokojnie; panna Blandyna wyzdrowiała, lecz choroba zostawiła ślady po sobie. Była jak nieswoja, trwożyło ją każde głośniejsze stuknięcie, turkot, rozmowa żywsza. Wybiegała do sieni, oglądała się oczyma strwożonemi i powracała do swego pokoju.