Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/267

Ta strona została uwierzytelniona.

stać mogła! — paradna! — przedziwna! — doskonała... Digitus Dei! — słyszysz aśińdzka!
Temu niezbożnemu Czemeryńskiemu jego córunia, owa lala, co tak z góry patrzała na ludzi, z noclegu w drodze — uciekła!
Panna Blandyna ręce załamała, pobladła i aż się pochyliła, jakby miała osłabnąć.
— Cóż aśińdzce jest? — zaśmiał się Strukczaszyc — ot, to wzięłaś do serca! A też-to rozkosz słuchać! Kara Boża na tych pyszałków, kara Boża — ale gadaj, komorniku, jak się to stało? Z kim uciekła, boć sama nie mogła! Jakim sposobem.
— Nikt nic nie wie, wszyscy jak w rogu! Nikogo tam nie było, z kimby mogła uciec! Niewiadomo jak się to stało, tyle tylko wiem, że nagle im znikła z ostatniego noclegu. Starzy włosy z głowy rwą.
— Pewnie z jakim oficyalistą! — odezwał się Strukczaszyc.
Panna Blandyna, trochę do siebie przyszedłszy, tak jednak była pomieszana, iż brat począł ją strofować.
— Czegóż-bo zaraz tak do serca brać, że się jedna z waszego bractwa panieńskiego źle popisała! Ochłoń-że już. Ja się raduję, i mam czego, jak Boga kocham, a waćpanna masz minę, jakbyś, na złość mnie, płakać chciała.