Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/268

Ta strona została uwierzytelniona.

Panna Strukczaszanka tyle tylko, że posępniej szą twarz przybrała.
— Ale gadaj, komorniku, co wiesz. Toć ciekawa historya! Jak się to stało? — dołożył Hojski.
— Powiadam panu dobrodziejowi, że ja tyle tylko wiem, iż panny niéma. Nikt mi nic więcej powiedzieć nie umiał, głowy wszyscy potracili.
Mówią tylko, że w Warszawie jakiegoś Niemca jej forytowali, którego tak nienawidziła, że z obawy, aby ją za niego nie wydano — drapnęła.
— Znalazłszy towarzysza! — dodał Strukczaszyc.
Obejrzał się na siostrę.
— Ale, przyjdź-że asinńdźka do siebie! Co-bo takie miny robisz, jakby nas co ta dziewczyna obchodziła! Dobrze im tak! dobrze — rozgadał się Hojski — wychowywali ją po francuzku, i postąpiła sobie jak Francuzka — bryknęła im z domu!
A ja — rzekł ciszej — i z tego względu Panu Bogu dziękuję, że mnie to wielki kamień z piersi zdjęło.
— Jaki? — spytał komornik.
— Ale, ba, — gładząc się po głowie i jakby zawstydzony, odezwał się Strukczaszyc. Wstyd mi się przyznać. Mam jedynaka, jedyne oko w głowie; z tej troskliwości o niego, to człowiekowi najgłupsze myśli przychodzą. Podpatrzyłem u mego Erazia, kilka cyfer na papierach, wszędzie pisał L. C. — L. C.! — właśnie jakby Leonilla Czemeryńska — a że ją widział u Podkomorzego, przyznaję