Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/27

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale co-bo pan brat drepcze, drepcze! Kiedy już po północy, toż czas dawno spać.
— No, to asińdźka śpij! odparł stary — śpij! Czyż i nademną będziesz komenderować i przewodzić.
— Dajże mi pokój! —
Odwrócił się i na tem rozmowa i próba się skończyła.
Wistocie nie mógł położyć się pan Hojski dopóty, dopóki-by się z powrotem Morawca nie doczekał, bo na wychodnem mu szepnął, że o którejkolwiek porze powróci, żeby mu się natychmiast meldował.
Prawda, że od dworu w Sierhinie na łąkę Osowiecką, był dobry kawał drogi, a i siana też, tam gdzie wozy, konie ani woły, dla grzęzawicy, nie mogły wleźć, samotużkiem je ściągając, nie można było tak rychło zabrać.
Że noce w Czerwcu krótkie, już dobrze dnieć zaczynało i ptactwo się budziło, gdy nareszcie wśród ciszy wytężone ucho Strukczaszyca pochwyciło tentent konia zbliżającego się ku dworowi.
Ani chybi — musiał to być Morawiec. Gospodarz wyszedł z pośpiechem na ganek. U bramy już stary ekonom z konia zsiadał, a w brzasku dnia spostrzegłszy biały kitel pański, żwawo ku niemu śpieszył. Sama ta rzeźwość ekonoma dobrym była znakiem.