Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/273

Ta strona została uwierzytelniona.

im do głowy przychodziło, Bogu tylko wiadomo; aż któraś ze sług, wszedłszy do pokoiku panny, znalazła na stole kartelusik. Na kartelusiku stały tylko te słowa: „Proszę o mnie być spokojnymi, kochany ojcze i matko: jestem pod dobrą opieką.“
I tyle.
— Hej? jak? jak? — podchwycił ciekawy Strukczaszyc.
Komornik powtórzył i ciągnął dalej:
— Dopiero się okazało, co się święci. — Pierwsza Francuzka z aprehensyi zemdlała, że ledwie się jej docucili; matka też padła prawie bez zmysłów. Sędzia rozbeczał się jak bóbr.
— Dobrze mu tak! — przerwał Strukczaszyc — Pan Bóg za mnie karze, za mnie, na dziecku! Dojadł mi, dogryzł, życie struł: otóż ma wymiar sprawiedliwości.
Ale, żadna panna, żeby niewiedzieć jaka była, sama jedna na piechotę nie ucieka, choćby i od Niemca: gdzieś tam kawaler jakiś musiał być. Przysięgam, że był.
— A Prędkowski klnie się — rzekł komornik, iż żadnego, jako żywo, kawalera nie było i być nie mogło.
— Mój mościpanie — odezwał się sentencyonalnie Strukczaszyc. — Kawalera jej stanu nie było, — może być; ale czyż sobie nie mogła upodobać oficyalisty i mieć z nim romansu? U takich dziewcząt, wycho-