Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/282

Ta strona została uwierzytelniona.

zmiernie się naówczas obawiano; zdawało się więc pewnem, że Vogt się tu nie pokaże.
Czemeryński odetchnął, podziwiając niezmierny rozum Francuzki, i przyznając się do tego, że on, mimo całej bystrości swej, nigdyby był nie wpadł na pomysł podobny.
Wystylizował list do Podkomorzego, najlepszego konia kazał dać ze stajni, najżwawszego chłopca wsadzić na konia i pędzić z odpowiedzią, aby wyprzedzić ową wizytę.
Stało się czego nie mógł przewidzieć.
Zakochany Vogt wziął sobie za punkt honoru, okazać, że kochał pannę tak mocno, iż dla niej nawet ospę gotów był brawować. Podkomorzy i zięć jego oświadczyli, że — nie pojadą. Lejtnant kazał zaprzęgać.
Zapowiedziano mu tylko, iż za powrotem w oficynie odbywać będzie kwarantannę.
W chwili, gdy się go jaknajmniej spodziewano w Łopatyczach, Sas przyjechał z kondolencyą. — Czemeryński załamał ręce, zbladł, lecz musiał go przyjąć. Co gorzej, musiał opisywać mu chorobę, kłamać i kilka godzin wytrwać na mękach.
Przyjmowano gościa z występem wielkim, co najrychlej spędziwszy sługi, rozdawszy barwę, dobywszy srebra. Vogt siedział kilka godzin, a gdy go wreszcie na ganek wyprowadził, żegnając, Czemeryński tak z sił opadł, że na ławce w ganku