Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/283

Ta strona została uwierzytelniona.

siadłszy, wstać z niej bez pomocy nie mógł. Jedna bieda nie przychodzi nigdy sama. Dobiegały ciągle sędziego wieści o gotującej się tradycyi i ponabywanych przez Strukczaszyca długach. Na odrętwiałym nie czyniło to wielkiego wrażenia.
— Niech się dzieje co chce! — mruczał Czemeryński.
W tem usposobieniu jeszcze obojętnem niemal, gdy po wizycie Vogta wysapać się nie miał czasu, Śliwka przyszedł mu oznajmić, iż Pukszta mecenas przybył do niego, z pilnym interesem.
— Zmiłuj się, Śliwka — rzekł głosem słabym sędzia — zapytaj, czego chce. Jestem śmiertelnie zmęczony.
— Ja go pytałem — odezwał się Śliwka, ale mi odpowiedział, że nie może nikomu z tem się zwierzyć tylko jaśnie panu.
Czemeryński powlókł się do kancellaryi. Jak się to bardzo często trafia, że po apatyi następuje stan gorączkowego rozdrażnienia, stało się tak i z sędzią. Przybycie pana Pukszty wprawiło go w rodzaj tłumionego gniewu. Tego wszystkiego, co go spotkało, miał już zawiele.
— Sprzysięgły się losy i ludzie, aby mnie do wściekłości doprowadzić.
Pukszta, którego Czemeryński mało używał do interesów, znany nieprzyjaciel komornika, któremu darować nie mógł, że się prawniczą fuszerką zaba-