Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/285

Ta strona została uwierzytelniona.

Kwaśne i z przekąsem odzywanie się sędziego, zamiast zmieszać Puksztę, zdało mu się dodawać śmiałości.
— Ja nie dla żadnej sprawy przybywam — odezwał się prawnik — ale przez tę weneracyę, jaką mam dla domu jaśnie wielmożnych państwa, których chociaż łaską się poszczycić nie mogę, tandem w stałym trwam affekcie i konsyderacyi.
Ad rem! ad rem! — przerwał Czemeryński.
— Przybywam z ostrzeżeniem — ciągnął spokojnie Pukszta. Pan sędzia affekt swój i zaufanie nie zawsze lokuje szczęśliwie. Ja się brzydzę zdradą. Używałeś jaśnie wielmożny pan tego partacza komornika do wielu drobnych interesów — nie jest to dla nikogo sekretem.
— Bo mi się tak podobało — odezwał się Czemeryński.
— A tymczasem ten zdrajca wszystkie tajemnice pańskie nosił i nosi do Sierhina. Tam je, tam śpi, tam mieszka, tam pańskie skrypta regestruje, a szlachtę ściąga i namawia, aby obligi Strukczaszycowi zbywała.
Świadków na to postawię, że Wolskich i Mościckich i innych woził, oprymował, poił póki ich nie skłonił do sprzedaży skryptów.
Czemeryński słuchał, bledniejąc.
— Pewna to rzecz? — przebąknął.
— Na Ewangelii poprę przysięgą — odezwał się