Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/287

Ta strona została uwierzytelniona.

two położywszy na stoliku, siedział, wrąc w sobie i usiłując się uśmieszyć napróżno.
Upłynęło czasu dosyć, godzina może; a sędzia, przechodząc w myśli całe życie i losy swoje, co go spotykało, co przecierpiał, coraz mocniej się rozgorączkowywał. Zmierzchać się zaczynało, gdy służący otworzył drzwi.
— Pan komornik przyjechał — rzekł.
Czemeryński wstał, jakby go co rzuciło. Zawołał sługę i pocichu mu dał dyspozycyę.
— Rozumiesz? — spytał.
— Rozumiem.
— Prosić pana komornika.
Oczekując nań siadł w krześle.
— A to dzień feralny! — rzekł do siebie.
Kaczor z miną pokorną wsunął się do kancellaryi.
— Nogi całuję, jaśnie wielmożnego sędziego.
— Hm! dawnośmy się nie widzieli. Cóż porabiasz?
— Zwyczajnie, biedę klepię — rzekł Kaczor.
— Cóż słychać w Sierhinie?
— Tak dalece nie wiem.
— Tu się nieco zakrztusił Kaczor i zakaszlał.
Sędzia powoli wstał z krzesła i papier leżący przed sobą schował za suknię. Nie uszło to baczności Kaczora.
Gospodarz poszedł ku oknu.
— Co tam na dworze? wieczór piękny?