Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/288

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niczego — potwierdził komornik.
— To możebyśmy się przeszli? zagaił Czemeryński, bo mam do pomówienia z acanem.
— Jak pan każe.
Wdziawszy czapkę, Czemeryński kij wziął z kąta i poszedł przodem. W dziedzińcu cicho było i pusto; gromadka ludzi tylko stała, jakby oczekując u lamusa, pod przewodnictwem Brackiego. Byli to dworacy, fornale i służba różna: jeden z nich ostentacyjnie na ramieniu trzymał kobierczyk. Bracki miał w reku godło swych funkcyj — bizun.
Widok tych przygotowań tajemniczych dziwne uczynił wrażenie na komorniku. Nogi krzywe zgięły się pod nim mocniej jeszcze, odmawiając posługi.
Czemeryński kroczył wprost ku lamusowi; widząc, że Kaczor wlecze się powoli, odwrócił się ku niemu.
Komornik nieco przyśpieszył kroku. Robiło mu się mdło.
Wtem sędzia przywołał pisarza.
— Bracki! chodź-no pan tu. Odczytaj to pismo komornikowi. Potem weź pan — już wiesz co masz czynić.
— Tak jest, jaśnie panie!
— Dobranoc — kiwnąwszy głową, zakończył sędzia i z powagą zwrócił się z powrotem ku dworowi.