Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/289

Ta strona została uwierzytelniona.

Przez chwilę słychać było jakąś wrzawę, około lamusa, potem śmiechy gawiedzi, lecz wkrótce wszystko ucichło. Za wyspą zaturkotał wózek.
Sędzia siadał do wieczerzy, gdy wszedł Bracki.
— A co tam? — zapytał.
— Wedle rozkazania, jaśnie pana — rzekł pisarz.
— Napij się asan kieliszek wódki.
Tak dzień ten pamiętny zakończył się w Łopatyczach. Skutki jego nie ograniczyły się wszakże na dniu jednym. Czemeryński, wzburzony, poszedł do łóżka, niespokojnie spał, wstał gniewny. Ludzie w ganku mówili, że do jaśnie pana ani się zbliżać.
Późno już w nocy tego dnia, gdy Strukczaszyc pacierze, chodząc, odmawiał jeszcze, zaturkotało. Domyślił się zaraz, że Kaczor musiał z Łopatycz powrócić. — Czekał nań czekał, pół godziny, trzy kwadranse, a niewidząc przybywającego, chłopca zawołał:
— Komornik przyjechał?
— A jest, proszę pana.
— Cóż? gdzie u licha?
— Położył się zaraz, powiada, że go febra trzęsie!
— Co? febra? Hm.
Strukczaszyc dokończył pacierza i poszedł sam na folwark do komornika.
Świeca już była zgaszona.
— Śpisz? — zapytał Hojski.