Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/298

Ta strona została uwierzytelniona.

Szmer ze śmiechami pomieszany rozszedł się po gromadach.
— Pijcie z kolei, póki stanie, a żywo — dodał Śliwka, potem na rubież, i na dane hasło, na całej linii w siekiery.
Zjedzą Sierhińce kaduka, żeby się nam obronić mogli; a zechcą napadać, od tego są strzelcy, którzy staną w assekuracyi.
Strzelców więc z leśniczym poczęstowano najpierwej, komenderując, aby natychmiast na granicy stanowiska zajęli. Z ochotą nadzwyczajną, gorączkową, można powiedzieć, śpieszyło wszystko naprzód do półkwaterków, potem w las.
Śliwka jako główno-komenderujący, zalecał cichość, porządek i subordynacyę. W każdej gromadzie mianował półkowodzców. Szło wszystko jak z płatka.
Dzień się zaczynał robić, gdy szeregi zbrojnych w siekiery zajęły miejsce na rubieży.
Jak gdyby słońce ciekawe też było się przypatrzeć temu osobliwemu widowisku, nadedniem mgła osiadać zaczęła, i zza oparów jesiennych blada tarcza ukazała się z sinawych zasłon nocy.
Czemeryński spał czy nie, lecz trudno, wiedzieć równo ze dniem się zerwał na nogi i, niemogąc wytrzymać, począł się ubierać, chodząc niespokojny od okna do okna.
Od Śliwki raportu nie miał i spodziewać się go