Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/330

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan sędzia kocha swe jedyne dziecię i pewien jestem, dla jego szczęścia i spokoju, wiele poświęci. Wszystko się, da Bóg, ułoży szczęśliwie.
Spojrzał Czemeryński.
— O szczęściu! o szczęściu już mowy niéma dla mnie — wykrzyknął — splamiony jestem tem, żem zmuszony dotknąć się tego plugawego rodu. Ratować się muszę od hańby — i dziecko odzyskać — to pierwsze.
— Bąknąłeś pan o rozwodzie — przerwał proboszcz — sądzę, że należałoby myśl tę porzucić. Córka pańska przywiązaną się zdaje do męża, i widać w niej charakter. Sama mi powiedziała przy examinie, że ona pierwsza chciała być uwiezioną i skłoniła do tego Hojskiego.
Czemeryński poskoczył.
— Mówiła to? — zawołał.
— Mówiła to bardzo wyraźnie, bardzo stanowczo. Hojski-by się był nie ważył na taki krok bez jej przyzwolenia.
— A! to ta podła Francuzica ze swemi romansami — zakrzyczał Czemeryński — głowę jej zawróciła. Gdyby nie ona, nigdyby nie przyszło do tego. Szczęście, że uciekła, czując, że się to wyda. Dałbym jej naukę!
Wśród gniewu na łzy mu się zbierało. Wzruszenie, niepokój, niepewność jak miał postąpić, osłabiły sędziego; zwiesił głowę na ręce.