Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/332

Ta strona została uwierzytelniona.

ślą o córce i zemście, przechadzał się Czemeryński po pokoju, mrucząc. Stawał, biegał, ręce zacierał.
— To ja — zawołał nagle — ja się tu już tyle czasu męczę i piekę, jak święty Wawrzyniec na ruszcie, a Strukczaszyc o Bożym świecie nie wie i swobodnie oddycha!
Więc on nie wie! nie wie!
Mówiąc to, zbliżył się do ks. Dagiela.
— Zdaje mi się, że nie wie; ostatniej niedzieli zapewniła mnie o tem panna Blandyna.
— A to się ma nazywać sprawiedliwością! — krzyknął Czemeryński. — To nie może tak być!
Ruszył ramionami ks. Dagiel.
— Cóż to waćpanu pomoże, gdy się on dowie? Chyba, żeby rozerwał małżeństwo i córkę jego nieszczęśliwą uczynił.
— O! rozerwał! on! tego ja mu uczynić nie dam — zawołał sędzia. Jeżeli on będzie zrywał, ja będę wiązał; a zechce on wiązać, — no, to będę zrywał.
— A córka? a dziecko twoje! — zakrzyknął oburzony proboszcz. Gdzież to ja jestem! na miłego Boga, między pogany czy w domu, pod prawem Chrystusowem!
Nie sromasz-że się pan i czuć tak i mówić, i chcesz, aby Bóg błogosławił domowi, który zemstą tchnie!
Sędzia zwiesił głowę.
— Mówisz pan o przywiązaniu do jedynego dzie-