Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/333

Ta strona została uwierzytelniona.

cięcia! waćpan stokroć do zemsty swej jesteś więcej przywiązanym niż do niego.
Zarzut ten dobił Czemeryńskiego. Ks. Dagiel pożałował go i złagodniał. Zbliżył się doń, rozpościerając ręce.
— Daruj mi! za gwałtownie mówiłem, ale miłość Chrystusowa i przywiązanie do was dyktowały słowa. Precz z serca ta zemsta paskudna, — niech do niego wróci uczucie ojca dla dziecięcia!
— Cóż-bo chcesz, mój ojcze, — przebąknął Czemeryński — Bóg z niemi, ja zięciowi przebaczę — dalej nie żądajcie — nie mogę! nie!
Uderzył się oburącz w piersi i jęknął: Nie — nie mogę.
Zaczęli go obaj duchowni łagodzić i uspakajać. Czemeryński usiadł i zapłakał.
— Co mam zrobić z żoną? — zapytał — ona o niczem nie wie; ja już siły nie mam oznajmić jej o tem.
Ks. Dagiel wstał.
— Ja pójdę.
Zgodził się na to sędzia, a sam pozostał z sobą, starając się do ładu doprowadzić myśli i określić co mu czynić wypadało.
Napróżno byłoby żądać od serca ludzkiego tego, co ono dać nie może; długo przejęte uczuciem jednem, nie pozbywa się go łatwo. Te nagłe zwroty, które widzimy na scenie, z nienawiści do miło-