Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/334

Ta strona została uwierzytelniona.

ści, ze wstrętu do sympatyi — w naturze są tak wyjątkowemi, iż prawie do cudownych należą.
Czemeryński też nie mógł przełamać się i nieprzyjacielowi przebaczyć. Pobudki chrześcijańskie rozumem przyjmował: serce nie mogło iść za niemi. Gdy księża wyszli, począł tylko przemyślać nad tem: jakby najlepiej mógł dokuczyć Strukczaszycowi?
Niedowierzał jeszcze temu, aby ożenienie mogło dlań być tak dotkliwym ciosem. Miłość własna oburzała się przeciwko temu.
Pomimo wstrętu do całego domu Hojskich, wpadał na myśl potajemnego widzenia się i wybadania p. Blandyny.
Plątały mu się zresztą myśli, ale wśród nich postać Leonilli, tego ukochanego straconego dziecięcia, przesuwała się jakby wołając o należne sobie miejsce; żal mu się robiło jej, tęskno mu było bez niej.
Ta miłość dla córki zacierała chwilami plany zemsty.
Myśląc, ważąc, kłócąc się sam z sobą — nie postrzegł jak dosyć czasu upłynęło, i ks. Dagiel poruszony mocno wszedł oznajmując mu, że z żoną widzieć się może.
Sędzina siedziała na łóżku, zarumieniona, spłakana, ale jakaś szczęśliwa, ręce wyciągnęła do męża.