Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/348

Ta strona została uwierzytelniona.

śliwano, a nazajutrz musiano odmieniać; tymczasem nic się nie robiło. Zdaniem Kasztelanowej, nie potrzeba się było śpieszyć i należało dobrze wszystko rozważyć, aby fałszywego nie postawić kroku.
Nie stawiano więc żadnego.
Zdawało się, że ten stan trwać może wieki, gdy jednego dnia Leonilla, stojąca przed źwierciadłem, postrzegła w niem męża, który u okna list czytał, a twarz miał bladą, bladą jak ściana. Przestraszona, podbiegła ku niemu: chciał list schować, — wyrwała.
List był od ojca, nakazywał powrót do domu.
Erazm, milczący, stał, patrząc na żonę, która nie wiedziała co robić, aby go przywrócić do życia: rzuciła mu się na szyję i całować go zaczęła.
W tem drzwi się otwarły i, nieubrana, w czepku nocnym, przelękła, śpiesząc się, wpadła Kasztelanowa, niemogąc mówić tak jej dech zabiło; trzymała i ona list w ręku.
— Na miłość Boga! proszę, was — zawołała — Eraziu, krzesło podaj, bo padnę. List! Siadajcie koło mnie wszyscy! trzeba radzić! List od Strukczaszyca. Spadł jak piorun! Myślałam, że zemdleję, a tu dziś muszę być u Szambelanowej, u Hetmanowej, u Biskupa; obiecałam się Siostrom zakonnicom! Dziesięć listów czeka. Koadjutor — wiecznie zapominam, ma być na obiedzie — Eraziu! za-