Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/360

Ta strona została uwierzytelniona.

u stóp swych złożyć należny hołd i wdzięczność za łaskawą opiekę nad córką moją.
— Pan sędzia! — krzyknęła staruszka żywo. — O mój Boże! Co za szczęście, zatem z jednej strony wszystko skończone!
Ale, padnijcież mu do nóg! Erazm, natychmiast, do nóg panu sędziemu, Leonciu, ty z nim — pobłogosław!
Zmieszany Czemeryński, który połowę komplementu miał jeszcze w sobie, zbił się z tropu. — Dzieci klęczały, kasztelanowa nalegała — musiał błogosławić.
Staruszka tak naprędce spełniwszy co było najpilniejszego, natychmiast już myślą skoczyła gdzieindziej.
— Asindziej u mnie na obiedzie! A! zmiłujcież gdzie ta Ostrogrodzka, żeby sztuka mięsa była dobra, a może barszcz lubisz?
Czemeryński osłupiał.
— Niech-że Bogu najwyższemu będą dzięki, ciągnęła dalej staruszka. — Ja-bo mówię zawsze, że nigdy desperować nie trzeba w najgorszem położeniu.
A jakżeś się acan dobrodziej dowiedział, że dzieci są u mnie? od kogo? jakim sposobem?
Czemeryński przyznać się nie chciał, wybąknął, że się tego domyślił, przeczuł, dopytawszy się, iż p. Erazm jest w Wilnie.