Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/362

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ojciec — wyjąknął z trudnością Erazm — pozwoli może, ażebym ja uprzedził przybycie nasze wspólne i sam naprzód pojechał. Mój ojciec dotąd zapewne nie wie.
— Nie wie — potwierdził sucho Czemeryński, ale niéma potrzeby stawić się waćpanu przed nim osobno. Na miejscu rozważymy co uczynić wypadnie.
— A tak! — potwierdziła Leonilla, przyciągając męża ku sobie — tak — ja cię osobno nie puszczę. Jeżeli stawić się mamy, będę miała odwagę iść z tobą.
— Potem o tem! — przerwał nagle sędzia. — Na miejscu dopiero rzeczy się pokombinują. Nam ztąd należy conajrychlej wracać do domu. To moje żądanie, rozkaz mój.
Młodzi milczeli, patrząc na siebie; Erazm stał zamyślony mocno. Czemeryńskiemu widocznie świadek ten niewygodny zawadzał; rad się go był zbyć. Naostatek pociągnął z sobą córkę do drugiego pokoju. Erazm, — któremu odchodząca oczyma dała znak, ażeby miał męztwo — pozostał sam. Cała groza położenia przebiegła mu w piersiach ogniem, w głowie błyskawicą. Stawał niejako w obozie przeciwnym ojcu, w przymierzu z jego wrogami. Znał nadto dobrze Strukczaszyca, by sobie łatwem wyobrażać mógł zwycięztwo. W Czemeryńskim czuć było także, nie przejednanie i czułość, ale zawziętość jakąś, na chwilę pohamowaną.