Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/375

Ta strona została uwierzytelniona.

Zaczął głową miotać — Erazm, mnie ojca, sprzedał za paskudną dziewkę! Zdradził! związał się z nimi!
Nie mam syna!
— Bracie — przerwała p. Blandyna — nie przeklinaj go i nie wyrzekaj się. Zastanów się. Nie wiemy jak się to stało.
— Nie mam syna! — powtórzył silniej Strukczaszyc. — Milcz — idź, zostaw mnie samym.
Panna Blandyna zamilkła, ale nie posłuchała. Lękała się go samym zostawić. Nie patrzał na nią i zdawał się jej nie widzieć. Chodził jak błędny po izbie, to siadając, to wstając, bez wiedzy o tem, co się z nim działo.
Nad wieczorem ochrypłym głosem zawołał, by mu przyprowadzono Kaczora. Komornik miał czas się przespać i rozmyśleć; gdy przyszedł, był już trzeźwym, ale tak złym jak rano.
— Mów mi co wiesz! — zamruczał Strukczaszyc.
— Ja nie wiele wiem — odparł, dąsając się Kaczor. Znał się syn pański z panną sędzianką — gdzie i jak: tego nie wiem. Namówili się do ucieczki, ks. Dagiel ślub dał i pojechali do Wilna. No — a teraz z Wilna ich Czemeryński wiezie, bo on nic przeciw temu nie ma — a i darmo-by po czasie protestować.
Na wspomnienie ks. Dagiela, wstrząsł się Hojski.
— Ksiądz Dagiel? — to nie może być.