Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Sąsiedzi.pdf/383

Ta strona została uwierzytelniona.

dzie Hojskiego zaryglowała wszystko i zamknęła się w swoim pokoiku — spędzała czas na modlitwie.
Kaczor, który próbował tu pozostać i po wyjeździe Hojskiego, chciał teraz ofiarować usługi swoje, ale otrzymał ponownie odprawę.
Dni kilka upłynęło w milczeniu, gdy, po rozejściu się wieści w sąsiedztwie, iż Strukczaszyc z domu wyjechał, dla przekonania się co rzeczywiście zaszło, zjechał ks. Dagiel.
Rachował on na to, że małżeństwo musi pojednać dwie rodziny, i zdumiał się a zgryzł, gdy mu panna Blandyna opowiedziała co się stało.
— Żelazny człowiek — rzekł — ale, że dziecka przeklinać nie chciał — chwali mu się. Desperować nie trzeba.
Panna Blandyna nieśmiało zapytała o Czemeryńskich.
Pomimo, że się ich wcześniej spodziewano, nie było jeszcze w Łopatyczach ani sędziego, ani młodych państwa. Drogi były złe, podróż długa.
— Jeżeli przyjechali, to chyba dziś w nocy, dodał proboszcz, ja ztąd do Łopatycz właśnie jadę, abym sędzinę chorą nawiedził.
Strukczaszanka opowiedziała o wszystkich brata rozporządzeniach i zaciętym gniewie przeciw synowi. Ksiądz Dagiel wysłuchał, niemówiąc słowa.
Nie zabawiwszy długo, pojechał do Łopatycz. Zdala już, po powozach stojących na wyspie przed